Connect with us

Wpisz to czego szukasz

Debata

#2 ks. Piotr Kieniewicz MIC: Zagubiony fundament

Wśród różnych tematów, spraw i problemów, jakie z dużą wyrazistością wybrzmiały w ostatnich dniach po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, jest jeden, który wart jest szerokiej debaty w Kościele. Brzmi on tak: Wielu katolików nie podziela moralnej nauki Kościoła. Jaka to skala? Jak duży to problem? Jakie są tego przyczyny? I w końcu – co dalej? Chcemy przyjrzeć się “nietożsamej” tożsamości katolików – dziś głos ks. Piotra Kieniewicza MIC. 

[odstep]

Zagadnienie kryzysu tożsamości współczesnych katolików towarzyszy mi od dawna. Przychodzi mi na myśl szczególnie podczas spotkań z narzeczonymi, gdy pytam tych, którzy od lat żyją jak małżeństwo, dlaczego chcą przyjąć sakrament i słyszę w odpowiedzi ich deklarację wiary chrześcijańskiej i katolickiej. Pytam ich wtedy, jak godzą przyjęty sposób życia z wyznawanymi wartościami. To samo pytanie zadaję politykom – choć nie tak bezpośrednio, bo kontaktów bezpośrednich nie mam: dlaczego ustanawiają prawo, które z nauczaniem Kościoła nie dają się pogodzić, mimo deklarowanej wiary i publicznego się z nią obnoszenia? Nie można też pominąć sprzeczności, jaka ma miejsce pomiędzy pełnieniem urzędów i funkcji w Kościele, a postępowaniem konkretnych osób, zarówno świeckich, jak księży i biskupów, którzy choć stanowią statystycznie niewielką, jednak znaczącą grupę przez swój wpływ na obraz całości. I też zadaję sobie pytanie, jak godzą to, kim są, z tym, jak postępują. Co jest dla nich prawdziwe: deklaracja czy czyny? 

[odstep]


 

PRZECZYTAJ: Monika Przybysz “Kościół małych wspólnot”.
Problem: brak więzi rodzinnych, wolność wyboru jako priorytet i nierozwiązane problemy Kościoła. Recepta: głębokie zmiany na różnych poziomach w Kościele, a probierzem – aktywne czyny miłosierdzia.

 

[odstep]

[odstep]


 

[odstep]

Myślę, więc…

Konsekwencje społeczne, nade wszystko w przypadku osób postawionych wysoko w hierarchii, tak społecznej, jak i kościelnej, są niezwykle poważne, przez ich wpływ na demoralizację całej wspólnoty (co nie znaczy, że ów rozdźwięk jest bez znaczenia w przypadku tzw. „zwykłych ludzi”). Przyzwolenie na rozdźwięk pomiędzy wyznawaniem wiary a praktyką codziennego życia skłania do postawienia pod znakiem zapytania wiarygodności wypowiadanych słów. Co świadczy o ludzkiej tożsamości – samookreślenie przez intencję, deklaracje i osobiste przekonania, czy czyny? Czy nie jest tak, że jeśli czyny danego człowieka przeczą jego słowom, to bardziej wierzymy czynom? A jednocześnie – w odniesieniu do nas samych – chcemy, by wierzono naszym słowom, nawet wbrew czynom. Kim jesteśmy, my chrześcijanie, katolicy początku XXI wieku? A może należałoby zapytać inaczej: czy my jeszcze jesteśmy chrześcijanami i katolikami?

Nasza chrześcijańska tożsamość jest jakoś dramatycznie nietożsama, nieokreślona, co może oznaczać dwie rzeczy: albo niemożność określenia tożsamości, jej niejednoznaczność, albo brak zgody na to, kim się jest, na tożsamość rozpoznaną acz odrzuconą. Parafrazując klasyka, można by rzec: wiem kim jestem i się z tym nie zgadzam.

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że częstszym problemem jest sytuacja druga. Istotnie, wielu ludzi dziś, wyrósłszy w tradycji chrześcijańskiej i katolickiej, przyjmuje poglądy i postawy z tą tradycją sprzeczne. Wiara jest odrzucana, jeśli nie w sposób formalny, to pośrednio, przez dokonywane wybory i sposób życia, „jakby Bóg nie istniał”. Mam jednak wrażenie, że to jedynie wierzchołek góry lodowej, że prawdziwy problem tkwi nie tyle w przyjętych działaniach, postawach czy poglądach, ale znacznie głębiej. Współczesny chrześcijanin zagubił gdzieś swój fundament, swoją najgłębszą tożsamość i nie umie odpowiedzieć ani sobie, ani innym na pytanie: „kim jestem?”. Nie wie, kim jest, tak samo jak nie wie i nie rozumie, kim ma być. Tym bardziej nie potrafi powiedzieć, dlaczego miałby podjąć jakieś działania, by stać się tym, kim być powinien.

Kartezjańskie Cogito ergo sum wyrządziło więcej szkody myśli europejskiej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Zapewne wbrew intencjom samego Kartezjusza, nie tylko odcięło człowieka w jego poznawaniu świata od rzeczywistości – bo przecież ostatecznie poznaję nie rzeczy takimi jakimi są, a tylko własne myśli, rzeczy zaś w tym zakresie, o ile i na ile staną się przedmiotem mojego myślenia. Równolegle postępujący rozwój technologiczny doprowadził do sytuacji, w której myślenie refleksyjne, poszukujące przyczyn i sensu, zastąpione zostało bezmyślną percepcją bodźców audiowizualnych i równie bezmyślną, jak się wydaje, ekspresją mniej lub bardziej intensywnych pragnień i emocji. Rozważania na temat własnej tożsamości, tak w wymiarze konstatacji natury rzeczy jak i wyzwania, przed jakim stoi człowiek, stały się domeną nielicznych, zmarginalizowanych, a nierzadko ośmieszanych jednostek.

[odstep]

Lekcje religii, lekcja wolności

Nasze polskie chrześcijaństwo początku XXI wieku też zostało dotknięte przez ten proces. W miejsce katechezy formującej tożsamość chrześcijańską i katolicką, katechezy opartej na rozpoznanej, przyjętej, zaakceptowanej i przekazywanej dalej własnej tożsamości dziecka Bożego i ucznia Pańskiego, wprowadzone zostały lekcje religii, których istotą jest przekazanie treści oderwanych od życia tak nauczyciela jak i ucznia, a jeżeli taki związek występuje, to ma on charakter w istocie przypadkowy i niekonieczny. To nie jest tylko kwestia wprowadzenia lekcji religii do szkół w miejsce katechizacji przykościelnej. Mam poważne obawy, że nawet w sytuacji pozostawienia w 1991 roku katechezy przyparafialnej, nie uniknęlibyśmy tego zjawiska. Jego źródłem były bowiem nie tyle decyzje biskupów i księży z jednej oraz polityków z drugiej strony, ale proces stopniowej laicyzacji rodzin, pochłoniętych możliwością wyrwania się z biedy i faktycznej lub rzekomej zaściankowości. Zachłysnęliśmy się odzyskaną wolnością polityczną, społeczną i gospodarczą, i przestaliśmy dbać o własną duszę, o naszą tożsamość. Zgubiliśmy to, kim jesteśmy i kim mamy być. Paradoksalnie, komunistyczny reżim zmuszał nas, by tego pilnować, bo tylko to nas trzymało przy życiu. Teraz utraciliśmy zdolność przekazania wiary naszych przodków następnym pokoleniom, ponieważ to przestała być nasza wiara.

Trudno jest przekazać komukolwiek treści, zwłaszcza te trudne i wymagające, jeśli się nie jest samemu do nich przekonanym. Innych karmimy tylko tym, czym sami żyjemy, zatem jeśli sami traktujemy Boże prawo heteronomicznie, zewnętrznie wobec własnej tożsamości i życia, nie może dziwić powielenie takiego nastawienia wśród osób z naszego otoczenia i kolejnych pokoleń. Samo intelektualne deklarowanie się jako chrześcijanina i katolika, samo nauczenie się dziesięciu przykazań czy nawet całego Katechizmu Kościoła Katolickiego niczego nie zmieni w człowieku, jeśli nie przyjmie ich w pełni jako swoich. O tym pisał w swojej programowej encyklice św. Jan Paweł II: „Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa. I dlatego właśnie Chrystus-Odkupiciel, jak to już zostało powiedziane, «objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi». To jest ów – jeśli tak wolno się wyrazić – ludzki wymiar Tajemnicy Odkupienia. Człowiek odnajduje w nim swoją właściwą wielkość, godność i wartość swego człowieczeństwa. Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo!” (Redemptor hominis, nr 10).

[odstep]


 

 

 

[odstep]

[odstep]

Więcej podobnych tekstów znajdziesz w CATOLICO – serwisie specjalnym, który zawiera pogłębione, eksperckie artykuły w formie analiz, raportów oraz podsumowań.

 

[odstep]

[odstep]


 

[odstep]

Prawo nie w sercu

Dla wielu współczesnych katolików wykład Magisterium nie jest częścią ich tożsamości, tylko jakimś zewnętrznym prawem, w gruncie rzeczy narzuconym przez instytucję Kościoła. Ponieważ z jednej strony jest to prawo wymagające, a z drugiej co jakiś czas pojawiają się przypadki naruszania tego prawa przez „kościelnych funkcjonariuszy”, reakcją wielu jest postulat zmiany linii nauczania. Wynika on, jak się wydaje, nade wszystko z niezrozumienia i braku akceptacji natury Magisterium. Ono jest wyrazem tożsamości Kościoła. Kościół nie może inaczej uczyć, bo nie byłby Kościołem!

Zastanawia mnie nieustannie upór wielu tzw. postępowych katolików, którzy koniecznie chcą siebie nazywać katolikami, a jednocześnie domagają się całkowitego odejścia od moralnego nauczania Kościoła, niezmiennego w całej jego historii: o niegodziwości zabijania nienarodzonych, o moralności seksualnej i nierozerwalności małżeństwa, o naturze i warunkach godziwego przyjmowania Eucharystii, o kapłaństwie, nawet wtedy, gdy Pismo święte poszczególne sprawy rozstrzyga w sposób jednoznaczny i – wedle Magisterium Kościoła niezmiennie od początku – ostateczny.

Chrześcijaninem nie jest ten, kto się za niego uważa, ale ten, kto jest nim rzeczywiście, a zatem myśli razem z Kościołem, czuje razem z Kościołem i postępuje razem z Kościołem. Oczywiście, we wspólnocie są różni ludzie, z całym bogactwem zarówno charakterów jak i powołań, jednakże Tym, który spina całość i który wyznacza tożsamość jest Chrystus. To On jest Głową i Jego nauczanie wyznacza linię życia i nauczania. Problem w tym, że – znowu, przynajmniej po części, pokłosie Kartezjusza, choć nie tylko – pojawili się ludzie, którzy zaczęli przeinaczać zapisy zawarte w Piśmie Świętym albo wprost je kwestionować, jako wynikające wyłącznie z uwarunkowań kulturowych. 

Ten proces, zapoczątkowany w czasach Reformacji, nasilił się w XX wieku i trwa do dziś. Zaczęto mówić o kontekstualizacji tekstów biblijnych, interpretować je po swojemu albo wręcz niektóre fragmenty pomijać, rzekomo w imię zachowania wierności przekazu. „Przez zatwardziałość serc” znalazło się wśród wielu wierzących przyzwolenie na cudzołóstwo, na nieformalne i sformalizowane związki, które nie są sakramentalnym małżeństwem, na zachowania homoseksualne, na kłamstwa i nieuczciwości, na naruszanie dyscypliny sakramentalnej w odniesieniu w zasadzie do każdego z sakramentów. Wielu nominalnych chrześcijan domaga się zaakceptowania ich postaw i wyborów w imię uszanowania ich podmiotowości, jednocześnie jednak nie szanując podmiotowości i tożsamości Kościoła.

[odstep]

Przegłosować wszystko?

Zapewne w jakiejś mierze jest to również pokłosie demokracji, która rości sobie prawo do przegłosowania czegokolwiek i wszystkiego. Swoją drogą, warto zauważyć, że owo „demokratyczne nastawienie” przywoływane jest zazwyczaj jako uzasadnienie dla demoralizacji, ale nie w celu podnoszenia moralnych standardów i wymagań. W tej drugiej sytuacji „demokraci” domagają się uszanowania ich odrębności, podmiotowości i prawa do własnego zdania. 

Tak naprawdę, o wyborach moralnych człowieka decyduje nie prawo, choćby najdoskonalsze, ale ludzkie serce, które albo szuka Prawdy i Dobra i ku nim dąży, albo ich nie szuka i wówczas dąży do zaspokojenia aktualnych pragnień, pożądań i mniej lub bardziej realnych potrzeb. Święty Jan Paweł II kilkakrotnie zwracał uwagę, że demokracja sprzymierzona z relatywizmem moralnym prowadzi do jawnego lub zakamuflowanego totalitaryzmu. 

Warto tu zwrócić uwagę, że dla Papieża totalitaryzmem był każdy system, w którym człowiek – zwłaszcza najsłabszy i najbardziej bezbronny – był traktowany instrumentalnie, przedmiotowo, w którym jego godność była poniewierana i łamana. Swoistym papierkiem lakmusowym godziwości stosunków społecznych było uszanowanie prawa do życia nienarodzonych. Jest znamiennym dla naszych czasów, że w zasadzie wszystkie kraje demokratyczne są zatem w istocie krajami totalitarnymi, przyzwalając na zabójstwo nienarodzonych, a niekiedy także chorych i starych. Prawo do życia nie ma już w „rozwiniętym społeczeństwie” charakteru bezwzględnego i fundamentalnego.

Tymczasem zasada godności osoby ludzkiej i nienaruszalności ludzkiego życia ma charakter absolutny. Sytuacje dopuszczające zabójstwo nienarodzonego dziecka, choćby w ramach wyjątku, czynią wyłom w tej  strukturze; wyjątek w zasadzie bez wyjątków unieważnia zasadę jako taką. To dotyczy nie tylko godności i prawa do życia nienarodzonych, ale w ogóle Prawdy i Dobra. Albo coś jest prawdziwe i dobre, albo nie jest. Takie od początku było nauczanie Kościoła. Dziś wszakże, w miejsce twardego kryterium prawdziwości i godziwości, w wielu sercach funkcjonuje subiektywne odczucie słuszności i skuteczności, krótkowzrocznie zresztą postrzeganych.

Dlaczego zatem deklaratywni katolicy nie przyjmują nauczania moralnego Kościoła? Jestem przekonany, że ostatecznym powodem jest to, że nie chcą. Nie chcą, bo się z tym nauczaniem nie utożsamiają, nawet jeśli deklaratywnie się z nim zgadzają. To nie jest ich tożsamość, to nie jest ich Kościół. Chcą, by Kościół stał się ich, ale na zasadzie dostosowania do ich zapatrywań, oczekiwań i pragnień, a niekiedy – także ich grzechów, choć oczywiście nikt z nich tak tego nie ujmuje. 

[odstep]

Co dalej?

Kiedyś znajomy ksiądz powiedział rozpoczynając rekolekcje: „Będę wam głosił Chrystusa, jak Go znam i jak w Niego wierzę. Jeśli rozpoznacie w moich słowach Prawdę, dołączcie do mnie i idźmy razem”. Kościół tę samą postawę zachowuje od samego początku. Jest powiernikiem skarbu pozostawionego mu przez Chrystusa. Być może powraca czas, w którym chrześcijanie będą doświadczać prześladowań i samotności. Być może nadchodzi czas osamotnienia Kościoła. Ale, jak ktoś powiedział: „misją Powiernika jest być samemu”.

Napisałem ten tekst w formie refleksji o innych, ale tak naprawdę dotyczy ona również mnie. Sam stawiam sobie pytanie, na ile moje wyznanie wiary jest prawdą o mnie, a przynajmniej jest wyrazem pragnienia podążania drogą Ewangelii? Czy przypadkiem nie mnie dotyczą słowa Chrystusa o uczonych w Piśmie, którzy palcem ciężarów tknąć nie chcą, choć bez wahania nakładają je innym? Pytam siebie, czy Ewangelia Chrystusa jest moją Księgą Życia i czy wiara Kościoła jest moją wiarą. I nie mam pewności, bo nemo est iudex in causa sua.

 

[odstep]


ks. Piotr Kieniewicz – marianin, dr hab. teologii moralnej, specjalista w zakresie bioetyki. W latach 1998-2014 pracownik naukowo-dydaktyczny w Instytucie Teologii Moralnej KUL; 2011-2017 – wicedyrektor Licheńskiego Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym oraz dyrektor Ośrodka Wsparcia Płodności „NaProTechnologia” w Licheniu. Od 2017 sekretarz prowincji polskiej Zgromadzenia Księży Marianów. Od 2018 członek i sekretarz Zespołu Ekspertów KEP ds. Bioetycznych. Autor m.in. „W pół drogi” (Lublin, 1993, 1995 2006), „Bioetyczny labirynt” (Licheń, 2013), „Małżeński labirynt” (Warszawa, 2018), „Panie, Ty wszystko wiesz” (Warszawa, 2020).

[odstep]


To drugi głos w debacie Catolico “Nietożsama tożsamość”. Zapraszamy do tej debaty katolików zaangażowanych w życie Kościoła: świeckich i duchownych, publicystów i naukowców – oraz oczywiście zainteresowanych Czytelników.

Nie chcemy koncentrować się wyłącznie na kwestii ochrony życia od poczęcia, choć ten temat – i to w trudnym aspekcie, bo dotyczącym nienarodzonych obciążonych ciężkimi wadami – jest obecnie najgłośniejszy i niewątpliwie będzie stanowił ilustrację szerszego trendu obecnego w Kościele na całym świecie. Nie chcemy też podejmować innego – choć również wartego uwagi – tematu o miejscu Kościoła w pluralistycznym społeczeństwie, o dialogu ze współczesnym światem itp. Chcemy przyjrzeć się wyłącznie “nietożsamej” tożsamości katolików. Pytanie o tożsamość Kościoła trzeba sobie postawić również teraz, gdy analizujemy bardzo aktualny kryzys dotykający Kościół – głośne w ostatnich dniach sprawy kard. Gulbinowicza, kard. McCarricka czy kard. Dziwisza.

Nie chodzi nam o wskazywanie winnych i win, ale o sformułowanie diagnozy i wskazanie przyczyn: tych zależnych od Kościoła, jak i tych niezależnych: ogólnoświatowych trendów, złych strategii, popełnionych zaniedbań, przegapionych szans. Spróbujemy również zaproponować lekarstwo – albo inaczej, odpowiedzieć na pytanie: co zrobić z tą sytuacją.

Zapraszamy do lektury kolejnych tekstów.

catolico@stacja7.pl

Reklama

Copyright © 2023 Catolico & Stacja7.pl. Strona stworzona przez Stacja7.pl.