Zawsze, gdy słyszę deklarację „nie wierzę w Boga”, budzi się we mnie pytanie: w jakiego Boga nie wierzysz? Rzadko je wypowiadam, bo też i zdaję sobie sprawę, że może być ono poczytane za zaczepkę lub nawet atak, mimo iż źródłem jest głębokie przeświadczenie, że w większości wypadków sam bym mógł dołączyć do mojego niewierzącego rozmówcy. To przekonanie buduję na rozmowach z tymi, których mimo wszystko zapytałem i doczekałem się odpowiedzi.
Usłyszałem, że ludzie nie wierzą w Boga, którego nie obchodzi ludzkie cierpienie, czy też który wręcz się bawi naszym cierpieniem. Ja też w takiego boga nie wierzę. Mój Bóg jest przy cierpiących, sam przyjął na siebie naszą ludzką kondycję, przyjął cierpienie. Mój Bóg zna świat cierpienia. To prawda, nie usunął cierpienia z naszego życia, bo musiałby odebrać nam naszą wolność, a wraz z nią – zdolność kochania. Tego zrobić nie chce, bo do miłości nas stworzył. Nie odbierze nam wolności, nawet jeśli z niej źle korzystamy powodując cierpienie u siebie i innych. Będzie wówczas z nami, dodając sił i – że użyję obrazu z proroctwa Jeremiasza – będzie z nami i nad nami płakał.
Usłyszałem, że nie wierzą w Boga, który posyła do piekła niewinnych. Ja również w takiego boga nie wierzę. Mój Bóg jest miłością i jako że do miłości nas stworzył, pozostawia nam wolną rękę co do przyjęcia tego zaproszenia lub jego odrzucenia. Piekło – na ile rozumiem tę rzeczywistość – nie jest więzieniem czy obozem koncentracyjnym dla nieposłusznych, ale stanem, który człowiek wybiera w sposób wolny odrzucając Boga raz na zawsze. Piekło jest istnieniem bez Boga i bez miłości, bo przecież prawdziwa miłość jest tylko w Nim.
Bóg, w którego wierzę, jest dobry. On jeden! Jest miłosierny, bo Jego odpowiedzią na grzech człowieka jest przebaczenie – problem polega na tym, że tego przebaczenia często nie chcemy. Traktujemy przebaczenie jako przyzwolenie na nasze wybory, w których nie ma miejsca ani dla Niego, ani dla naszych bliźnich. Liczymy się tylko my, nasze pomysły na życie, nasze pragnienia – przyjemności, sukcesu i chwały. Tymczasem przebaczenie oznacza wycofanie oskarżenia płynącego z faktu odrzucenia Boga, Prawdy i Dobra, którym On jest, Miłości, do której wzywa, powołania i łaski, którymi obdarza. Przebaczenie jest zatem przywróceniem zdolności do wspólnoty z Bogiem i ludźmi, a nie przyzwoleniem na życie wedle własnego pomysłu. Jest darem udzielonym za wielką cenę – śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, nie zaś stwierdzeniem, że „nic się nie stało”.
«Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego».
Bóg, w którego wierzę, jest Bogiem zbawiającym. Jeśli zatem ktoś kogoś potępia – to człowiek sam siebie. Może dlatego jest to tak koszmarne cierpienie, że człowiek wie, że sam je sobie zgotował, własnym, świadomym i całkowicie dobrowolnym wyborem. A że nie umiemy zaakceptować nieodwracalności konsekwencji tej decyzji? Cóż, czy nie jest dziś naszym problemem, że w ogóle nie umiemy się mierzyć z konsekwencjami naszych wyborów?
Można się oczywiście obrazić na Boga, że nas „źle stworzył”, że nie podoba nam się nasza ludzka kondycja i rzeczywistość, w której podejmujemy decyzje i ponosimy ich konsekwencje – my i inni wokoło. Problem jednak nie jest w Bogu, który stworzył wszystko bardzo dobre, ale w nas, którzy nie umiemy docenić daru Jego miłości. Dlatego wolę patrzeć na Niego niż na siebie, na nas. On jest Bogiem dobrym i miłosiernym bogatym w przebaczenie i lituje się na widok niedoli. Nie przychodzi, aby zatracać, ale by zbawić tych, którzy bez tej drugiej szansy, bez narodzin z wody i Ducha Świętego, nie mieliby żadnej nadziei. Wolę patrzeć na Tego, który daje życie, niż na siebie, który nieustannie walczy z pokusą, by życie odrzucić lub odebrać. Wolę patrzeć na Jezusa, który mi w wierze przewodzi i ją wydoskonala…
Myślę, że taki jest sens dzisiejszej Uroczystości Najświętszej Trójcy: by patrzeć na Boga. Św. Jan mówi, że spojrzenie na Niego przemienia: gdy ujrzymy Go, jaki jest, staniemy się do Niego podobni. Więc odsłania przed nami swoje oblicze. On, niewidzialny Bóg odsłania w swoim Synu swoją Twarz! I robi to nie po to, byśmy się Nim zachwycili, byśmy Go podziwiali, ale by ów zachwyt i podziw przemienił nas do głębi pragnieniem bycia z Nim i bycia podobnym do Niego, kochania tak jak On kocha, przebaczania tak jak On przebacza…
Niektórzy teologowie próbują wytłumaczyć naturę Trójcy Świętej – jedności Trzech Osób w jednym Bóstwie. Może to jest ich powołanie. Moim powołaniem – jestem o tym głęboko przekonany – jest nieustannie przypominać wszystkim najważniejsze zdanie w całym Piśmie świętym: «Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” Moim powołaniem jest pokazywać – że przywołam pełen zachwytu okrzyk Mojżesza –Boga miłosiernego i łagodnego, nieskorego do gniewu, bogatego w łaskę i wierność. Moim powołaniem w końcu jest błogosławić: „Łaska Pana Jezusa Chrystusa, miłość Boga i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi!”
Tak odkrywam nadzieję życia wiecznego, nadzieję dla mnie i dla wszystkich, którzy są daleko, a których wezwał Pan… Do tej nadziei prowadzi mnie Eucharystia i wszystkie sakramenty! Do tej nadziei prowadzi wspólnota Kościoła, wspólnota grzeszników odkupionych przez Pana! Trzymam się tej nadziei, bo tylko w płynącej z miłosierdzia łasce Boga odnajduję źródło siły, światło i życie.
Logika świata domaga się sukcesu jako swoistego fundamentu dla chwały. Sukces potrzebuje z jednej strony ogromnego wysiłku i zaangażowania, ale wcale nierzadko pokrętnie domaga się eliminacji potencjalnych konkurentów. W efekcie zwycięzca w tym swoistym „wyścigu” ostatecznie staje się osobą samotną i nieustannie zagrożoną przez kolejnych pretendentów do lauru zwycięzcy igrzysk. Właśnie dlatego chwała bohaterów świata jest tak krótka i tak ulotna. Gwiazdy sceny i ekranu, wilki biznesu, politycy dyrygujący losami świata – ich blask jest niezwykle krótki. O mało kim pamięta się dłużej niż przez lat kilkanaście czy kilkadziesiąt; a ci o których pamiętamy przez wieki, często są raczej przestrogą niż przykładem do naśladowania. Żaden jednak z wielkich tego świata nie przyniósł nadziei na wieczność, na radość, szczęście i pokój. Te dary są jedynie w mocy Boga. W takiego Boga wierzę, takiego wyznaję, takiego głoszę.
Być może dla wielu moje podejście jest odrealnione. Być może, ale dla mnie rzeczywistość przekracza czas i przestrzeń, a życie sięga poza śmierć. Na tym polega nadzieja, że życie wykracza poza to co widać i czuć. Nie powiem, że wiem, co jest poza bramą wieczności, że rozumiem Tajemnicę Trójjedynego Boga, a tym bardziej, że umiem żyć według Jego zasad. A jednak ta sama nadzieja, która mówi, że śmierć nie jest końcem życia, przynosi też obietnicę, że grzech i słabość nie zamykają szans na życie wieczne. Łaska i miłość nieustannie wzywają do przemiany. Do życia!
Copyright © catolico.pl. Wykorzystanie, kopiowanie i powielanie materiału wyłącznie za zgodą Redakcji
Małgorzata
4 czerwca, 2023 at 6:19 am
Przepiękne! Głęboko mądre!
Natchnione…