Connect with us

Wpisz to czego szukasz

WYWIAD "CATOLICO"

Kard. Nycz o zarzutach wobec Jana Pawła II: “To zamierzony atak na niepodważalne filary Kościoła”

“Społeczeństwo nie poparło nagonki wobec papieża. Atak na niego nie zmienił, a nawet utwierdził przekonanie większości Polaków o jego świętości – mówi metropolita warszawski. – Nie należy Jana Pawła II i tzw. “obrony papieża” mieszać z polityką. Nie można robić z niego narzędzia do osiągania własnych celów politycznych”

MARCIN MAKOWSKI: Kim dla Księdza kardynała był Jan Paweł II? Pomnikiem, świętym, tytanem historii, papieżem-Polakiem, a może człowiekiem, który – jak my wszyscy – potrafił popełniać błędy?

KARD. KAZIMIERZ NYCZ: Papież jest dla mnie każdą z tych osób po trochu. Karola Wojtyłę, jeszcze jako biskupa, poznałem w 1967 r., gdy byłem klerykiem w seminarium w Krakowie. Przez sześć lat formacji spotykał się z nami, rozmawiał. Widzieliśmy, jak stawał się arcybiskupem, kardynałem. Przez pięć lat był moim biskupem – ordynariuszem diecezjalnym, aż został wybrany na Stolicę Piotrową. Później wielokrotnie spotykaliśmy się w Rzymie, pomagałem przy organizacji pielgrzymek do Polski. Mówię to, aby pokazać, że moja wiedza o jego życiu była stosunkowo obszerna, a relacja autentyczna.

To, jak myślę o jego wszechstronnym talencie – od filozofii po teatr – i o podejściu do drugiego człowieka nie uległo, i mam nadzieję nie ulegnie zmianie po burzliwych wydarzeniach, które dzieją się teraz wokół papieża. Łatwo oceniać go po czasie, gdy się Wojtyły nie poznało, ale gdy żył, emanował z niego autorytet. Czuło się, że to ktoś wielki. Pierwsze spotkanie onieśmielało, ale on dystans błyskawicznie skracał. Nawet gdy spotkanie na audiencji trwało kilka sekund, ludzie wychodzili z przekonaniem, że przez ten czas papież rozmawia tylko z nimi.

Kard. Nycz o oskarżeniach związanych z tuszowaniem pedofilii

Mówi Ksiądz kardynał o wrażliwości papieża na drugiego człowieka, tymczasem dokument TVN24 “Franciszkańska 3” przedstawia kard. Wojtyłę w innym świetle. Jako kogoś, kto był niewystarczająco wrażliwy wobec ofiar księży-pedofili i nie walczył z tym przestępstwem wystarczająco ostro.

Znając Wojtyłę i jego widzenie człowieka – a to nie był personalista tylko od strony etycznej, ale również praktycznej – dla niego godność jednostki była kluczowa. I wyczuwalna. Posądzanie go o intencjonalne zaniedbania jest moim zdaniem nieprawdopodobne. Tak się składa, że na początku kapłaństwa słyszałem o osobach, o których film czy książka holenderskiego dziennikarza “Maxima Culpa” próbują opowiadać.

Księżach Sadusiu, Surgencie i Lorancu?

Tak. Nie znałem ich osobiście, ale wiedziałem o ich istnieniu. Nie zapominajmy jednak, o jakich czasach mówimy. Komuniści represjonowali Kościół, a aparat bezpieczeństwa robił wszystko, aby mu zaszkodzić. Gdy można było uderzyć w biskupa – choćby plotkami – robiono to bez zawahania.

Uważa Ksiądz Kardynał, że oskarżenia Karola Wojtyły o tuszowanie pedofilii to prowokacja?

Wiem tyle, że ówcześnie kolportowano i fabrykowano przeróżne kłamstwa.

Ale przecież w przypadku ks. Józefa Loranca, wiedza o wykorzystywaniu dzieci była na tyle powszechna, że na dwa lata trafił do więzienia.

Nie twierdzę, że wszystkie przypadki były zmyślone. Mówię o tym, że zdawaliśmy sobie sprawę z szantażu, zastraszania i żerowania na materiałach kompromitujących danego kapłana. Dlatego do każdego doniesienia i oskarżenia trzeba było podchodzić ostrożnie. Dzisiejsze archiwa IPN to przecież nic innego niż liczona w dekadach praca tysięcy ludzi, którzy zajmowali się tylko tym, aby podważyć autorytet Kościoła i opozycji. I nie cofali się przed niczym, nawet przed morderstwami.

Wiemy już dzięki pracy wielu historyków, że nie można się z materiałami wytworzonymi przez Wydział IV Służby Bezpieczeństwa nie liczyć, bo niektóre zawarte w nich informacje są ważnym świadectwem epoki, ale z drugiej strony nie można traktować ich jak prawdy objawionej. Jeżeli połączymy tę wiedzę, kontekst historyczny oraz prześledzimy życiorysy osób, na których opiera się autor dokumentu oraz książki, powstają potężne znaki zapytania dotyczące wiarygodności ich przekazu. Po prostu nie można wyciągać tak daleko idących wniosków w oparciu o pojedyncze, jednostronne bądź niejednokrotnie fabrykowane źródła.

Może w takim razie Kościół powinien szerzej otworzyć własne archiwa, umożliwiając weryfikację oskarżeń o bierność wobec pedofilii wśród księży? Jeśli są mało wiarygodne, gdzie ryzyko?

Powiedzmy sobie uczciwie, że archiwa kościelne kierują się prawem analogicznym do innych zbiorów, m.in. klauzulą czasu, która zakłada upublicznienie dokumentów po 50 latach od ich sporządzenia. Jestem za tym, aby w przypadku źródeł spełniających te kryteria obowiązywał swobodny dostęp. Jeśli ktoś chce uczciwie badać przeszłość, Kościół nie może w tym przeszkadzać. Abp Grzegorz Ryś, który jest z wykształcenia profesorem historii, mówił o tym otwarcie. Rzetelne badanie dokumentów nie będzie blokowane. W przypadku kard. Wojtyły klauzula 50 lat minęła…

Tyle, że nadal brak woli hierarchów, w tym przypadku abpa Marka Jędraszewskiego, aby te zbiory otworzyć szerzej. Dziennikarze spotykali się z odmowami dostępu do archiwów kurii.

W jakim sensie z odmowami? Jeżeli ktoś chce przyjść do mnie do archiwum i grzebać na przykład w teczkach kard. Glempa, gdzie wiele opisywanych osób nadal żyje – nie mogę mu w oparciu o obowiązujące prawo tych dokumentów udostępnić. To nie ma nic wspólnego ze złą wolą. Udostępnialiśmy przecież źródła dotyczące prymasa Stefana Wyszyńskiego, gdy nie było przeszkód formalnych. W tej chwili mówi się już wprost, że powołana zostanie komisja kościelna, która otrzyma dostęp do materiałów o kard. Karolu Wojtyle, dlatego konfrontacja z informacjami zawartymi w zasobach IPN-u będzie możliwa.

“Nie można przykładać teraźniejszej miary do czegoś, co działo się ponad pół wieku temu”

Papież Franciszek, odnosząc się do zarzutów wobec kard. Wojtyły stwierdził, że “(…) na wszystko należy patrzeć z perspektywy czasów, w jakich to się działo”. Dodał również: “Anachronizmy zawsze są szkodliwe. W tamtych czasach wszystko tuszowano. Nawet skandal w Bostonie, wszystko tuszowano”. Jak rozumieć te słowa?

Ja odebrałem wypowiedź papieża w kontekście ahistoryczności oskarżeń. Czasy były inne i nie wolno ich oceniać tylko przez pryzmat naszej dzisiejszej wiedzy. Nie można przykładać teraźniejszej miary do czegoś, co działo się ponad pół wieku temu. Przecież myśmy się w ciągu ostatnich lat bardzo wiele nauczyli, również na temat pedofilii i spraw z tym związanych. Wiemy, jak to okropna zbrodnia, jakie zmiany psychiczne i cierpienia wywołuje w ofiarach. W latach 50’, 60’ psychologia nie była tak zaawansowana, wiele problemów bagatelizowano. Uważano, że pedofilia jest chorobą, którą można wyleczyć. Teraz rozumiemy, że to nie tak proste, czasami wręcz niemożliwe.

To brzmi jak usprawiedliwienie.

Nie, to kontekst. W tamtym czasie wszyscy biskupi na świecie mieli problemy z pedofilią i podobnymi zagadnieniami, wiele rzeczy rozwiązując “na miarę tamtych czasów”. Przenosząc takich kapłanów do innej parafii, wysyłając do zakonów, odcinając od dzieci i młodzieży. Chciano takiego człowieka “wyprostować”…

Mówi Ksiądz kardynał o braku pełnej wiedzy psychologicznej o pedofilii, ale przecież już dwa tys. lat temu w słowach Jezusa nie było cienia wątpliwości. “Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza”.

W słowach Jezusa chodzi o zgorszenie, to szersza kategoria. Wtedy o wielu rzeczach naprawdę nie wiedzieliśmy. Trzeba jednak przyznać, że niektórzy biskupi nie reagowali wystarczająco stanowczo jeżeli chodzi o pomoc skrzywdzonym.

Zostawiając na boku zarzuty o ahistoryczność – czy dzisiaj ma Ksiądz kardynał poczucie, że można było zrobić więcej w sprawie walki z pedofilią w Kościele? Czy kard. Karol Wojtyła mógł zrobić więcej?

Powiem tak, nie w tej sprawie nie uznałbym za prawdziwe stwierdzenie, które się papieżowi Franciszkowi powiedziało, że “wszyscy tuszowali”…

Papież się pomylił?

W całym kontekście historycznym, o którym rozmawialiśmy – uznaję je. Nie uważam jednak, że wszyscy tuszowali. Tamto pokolenie, w moim odczuciu, w miarę możliwości starało się robić dużo. 60, 70 lat temu, gdy rozpoczynałem świadome życie, naprawdę nikt – w Kościele i poza nim – nie przypuszczał nawet, że skala tego grzechu jest aż tak duża. To człowiekowi przez głowę nie przechodziło. Problemy, które Wojtyła miał z księżmi, o których wspomina film i książka, na pewno świadczą o tym, że starał się coś robić. Reedukować kapłanów na miarę tamtych czasów. Przekraczał o krok epokę.

Może “o krok” to wiele za mało?

Na pewno Jan Paweł II całkowicie nie wyprzedzał swoich czasów. Stykał się z tymi problemami…

…wiedział o pedofilii w Kościele.

W tym sensie wiedział, że miał świadomość istnienia takich zachowań. Ubolewał nad nimi, reagował jednak ostro, w sposób przewidziany prawem kanonicznym. Czy mógł robić więcej, tego nigdy nie wiemy. W jakimś sensie mógł jeszcze bardziej wyprzedzić swoje czasy. Byłbym jednak daleki od twierdzenia, że świadomie coś starał się ukrywać.

Kard. Nycz: społeczeństwo nie poparło nagonki wobec papieża

Gdy Ksiądz Kardynał obserwuje, co dzieje się wokół tematu od strony społecznej i politycznej – marsze w obronie Jana Pawła II, uchwały sejmowe, politycy ze zdjęciami papieża… Czy tak to powinno wyglądać?

Konferencja Episkopatu Polski napisała w tym temacie komunikat, nie chcę poza niego wychodzić. Nasz apel jest prosty – nie należy Jana Pawła II i tzw. “obrony papieża” mieszać z polityką. Nie można robić z niego narzędzia do osiągania własnych celów politycznych. 

A może to się po prostu opłaca? W sondażu przeprowadzonym przez pracownię Pollster już po głosowaniu sejmu, 67 proc. ankietowanych poparło uchwałę. Dla 70 proc. Jan Paweł II to autorytet.

Czy się opłaca, nie wiem. Ten drugi wynik pokazuje nam jednak, że społeczeństwo nie poparło nagonki wobec papieża. Atak na niego nie zmieniło, a nawet utwierdziło przekonanie większości Polaków o jego świętości. Mamy do czynienia z pontyfikatem, który trwał prawie 27 lat. Wielkich dokonań, encyklik, pielgrzymek, wydarzeń historycznych, Solidarności, upadku ZSRR. Karol Wojtyła dokonał tak wieku rzeczy pozytywnych, że nie możemy patrzeć na jego życie tylko przez pryzmat jednego aspektu. Jest on skądinąd bardzo ważny, smutny – rzeczywiście Kościół na polu walki z pedofilią ma wiele do zrobienia, przeproszenia, zadośćuczynienia – ale nie można w ten sposób rzucać cienia na całość tak długiego i wielkiego życia. Inaczej będziemy żyć w świecie coraz bardziej absurdalnych oskarżeń, które już pojawiają się we Włoszech w oparciu o wypowiedzi pojedynczych osób. Granice absurdu i dziennikarstwa zostały przekroczone.

Prof. Marcin Matczak w “Gazecie Wyborczej” nazwał te postawy “linczem na papieżu”. Podziela Ksiądz Kardynał tę ocenę?

Mam własną teorię na ten temat. Może się mylę, ale nie chciałbym się mylić… nie jestem w życiu zwolennikiem spiskowej teorii dziejów. Natomiast to, co się dzieje wokół papieża, kard. Adama Sapiehy, Benedykta XVI czy Matki Teresy w polskich i zagranicznych mediach, nie dzieje się bez powodu. To zamierzony, frontalny atak na niepodważalne filary Kościoła. W myśl zasady, że wtedy runie cała konstrukcja. Pontyfikat Jana Pawła II i Benedykta XVI opierał się na szukaniu moralnego i obiektywnego oparcia dla moralności. W czymś, co jest poza człowiekiem. W “Veritatis Splendor” czytamy: “Prawda o dobru ponad nami, poza nami, nie jesteśmy jej właścicielami. Nie my ją tworzymy, tylko odkrywamy”. To samo powtarzał Benedykt – jeśli nie uznajemy tej zasady, wszystko staje się relatywne i subiektywne. Niestety takie postawienie sprawy nie jest po drodze współczesnemu człowiekowi, stąd uderzenie w świętych może być podstawą do usprawiedliwienia własnego rozmywania moralności. Każdy ma swoją prawdę, swoje dobro, subiektywizm sumienia. Czym innym to wszystko wytłumaczyć?

Mówi Ksiądz kardynał: “społeczeństwo nie poparło nagonki wobec papieża”. A ja zastanawiam się dlaczego? Może wzrost w deklarowaniu autorytetu wynika z pozornego paradoksu – po dokumencie TVN24, wiele osób po raz pierwszy od dawna spojrzało na Karola Wojtyłę jak na człowieka? Mogło się odnieść do jego życia, opowiedzieć? Przestał być niedostępnym pomnikiem?

Z jednej strony atak był po prostu przestrzelony, stąd mobilizacja wiernych. Z drugiej nie zmienia to faktu, że mówiąc przez lata o Janie Pawle II, zapomnieliśmy, że świętość – zarówno kanonizowana jak i niekanonizowana – to nie bezbłędność i bezgrzeszność. Gdyby tak było, Szaweł nigdy nie zostałby Pawłem. Dzięki ogólnopolskiej debacie część z nas mogła na nowo spojrzeć na Karola Wojtyłę we własnym życiu, przypomnieć jego nauczania. Trzeba się było ustosunkować do jego pontyfikatu, spojrzeć na niego bardziej dojrzale. Może to są dobre owoce całej tej sytuacji.

Dlaczego potrzeba było świeckich mediów, aby wierni spojrzeli raz jeszcze Jana Pawła II? Kościół stał się tak wygodny, że wszystko chciał załatwić cytatem z encykliki i odwołaniem “ad papieżum”? Dlaczego episkopat przespał moment, w którym z “największego Polaka”, papież stał się memem?

Tak, to jest błąd. Za długo przedstawialiśmy papieża albo monumentalnie i w sposób wysublimowany, albo cukierkowo. Mówiłem o tym kiedyś podczas mszy w Wadowicach, że już teraz płacimy cenę za zatrzymanie się w narracji o Janie Pawle na poziomie kremówki. To jest poważna sprawa – za późno zaczęliśmy sięgać po kilkanaście encyklik, po przemówienia, dokumenty, jego autentyczne życie. Pozostaliśmy na powierzchni jego słów. Nawet to słynne przemówienie na wadowickim rynku, byłem na nim jako biskup… to było urocze, gdy papież ze swadą aktora opowiadał o swojej młodości. Zrobił teatr. Ale nawet w tym teatrze, mówił o Antygonie, cytował fragmenty sztuki – kto pamięta o tym fragmencie? Jaki procent młodzieży, który to wtedy słuchał, zrozumiał tę grecką tragedię?

Laicyzacja młodego pokolenia

A propos ludzi młodych, to właśnie ta grupa wiekowa najszybciej odchodzi z Kościoła. Wśród nich na czoło wybijają się milenialsi. W ciągu 24 lata badań, spadek praktyk religijnych w tej grupie wiekowej (osoby urodzone od 1980 do 1997 r.) wynosi prawie 43 punkty procentowe. Co poszło nie tak?

Żyjemy w czasach pełzającej laicyzacji. Przez długi czas nie chcieliśmy tego widzieć, bo w stosunku do zachodu Europy, statystyki wiernych były imponujące. Do niedawna byliśmy najwyżej – nie oceniam, czy najgłębiej – jeśli chodzi o wiarę wśród młodzieży, dominicantes. Stąd skala tąpnięcia, bo jest z czego spadać. A papież już w 1991 r. ostrzegał, aby uważać, bo wraz z wolnością przyjdzie dobrobyt, a z nim czynniki laicyzujące. Wtedy w Polsce rodziło się jeszcze co roku 650 tys. dzieci, dopiero odreagowywaliśmy po komunizmie, mało kto rozumiał wagę jego słów. I tak krok po kroku, w samozadowoleniu doszliśmy do momentu, w którym to memy u młodych zastępują nauczanie Wojtyły.

Często nie ma już nawet memów. Najnowsze badania CBOS pokazują, że już tylko nieco ponad połowa najmłodszych Polaków (grupa wiekowa 18-24 lata) określa się mianem wierzących. To spadek o 9 punktów procentowych od 2018 roku. Łącząc te dane w całość – “pokolenie JPII” było fikcją?

Muszę Panu powiedzieć, że nigdy nie byłem entuzjastą terminu “pokolenie JPII”. Bo co ono znaczy? Cz ja też się do niego zaliczam? W końcu przeżyłem cały jego pontyfikat, znałem go wcześniej. A tutaj nie chodziło o pamięć, entuzjazm i doświadczenie pokoleniowe, ale o rozumienie tego, co nam chciał przekazać. Nie ma wolności bez miłości, nie ma dojrzałości, gdy od siebie nie wymagamy. Każdy, kto wciela te słowa w życie, jest “pokoleniem JPII”.

Równocześnie nie jest jednak tak, że młodzi, wycofując się z Kościoła, niczym nie wypełniają sfery duchowej w swoim życiu. W to miejsce wkraczają coache motywacyjni, ezoteryka, mindfulness, “odprawianie mszy” w grze komputerowej, influencerzy. Czy Kościół powinien uznać ten fakt i odważniej wkroczyć w przestrzeń Internetu?

Myślę, że tak, ale powinien to robić rozważnie. Brakuje nam ewangelizatorów, którzy dobrze rozumieją świat mediów społecznościowych. Jeśli nie odrobimy tej lekcji, nie udźwigniemy dzieła ewangelizacji. Kościół musi być tam, gdzie są ludzie i nie uważać żadnej przestrzeni za “niegodną” mówienia o Dobrej Nowinie. Pytanie brzmi zatem nie czy być w Internecie, tylko jak być? Z czym iść? Co do niego wnosić?

I jak Ksiądz Kardynał odpowiada na to pytanie?

Jeżeli mamy iść na Tik Toka i Twittera tylko po to, aby zaistnieć po celebrycku, upodabniając się do wszystkiego, co się tam znajduje – to nie ma sensu. Natomiast pójście po to, aby zanieść tam słowo Boga, to odwieczny dylemat. Mieli go pierwsi apostołowie, zwłaszcza św. Paweł, który przekonywał resztę, że trzeba ewangelizować pogan. Spotykać się z greckimi filozofami. Nie uciekać od świata. Ciekawy jest jednak wątek naśladowania, albo odprawiania liturgii w grach…

Mowa o grze Roblox. Młodzi ludzie – w wybudowanym przez siebie świecie – wcielają się w niej w rolę kapłanów i ministrantów.

To może być prześmiewcze, może być w tym jednak tęsknota za misterium. Za utraconym porządkiem, rytuałem. Pamiętajmy jednak, aby zachować w takich rzeczach umiar. Bo co jest istotą Mszy? Przecież nie zabawa, ale piękno liturgii i tajemnica odkupienia, która się za nią kryję. Znam takie klasztory we Francji na Prowansji, do których ludzie podróżują z Paryża tylko po to, aby dotknąć tego rzeczywistego, realnego piękna. Tego nie da się niczym zastąpić.

Gdyby odchodzących z Kościoła podzielić na mniejsze podgrupy, w “młodych” prym wiodą kobiety. To one gremialnie ruszyły na Czarne Marsze, wyrażały swój sprzeciw wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce, publicznie deklarowały apostazję. W porę nie usłyszano ich krzyku i frustracji? Za mało zaproponowano im we wspólnotach wierzących?

Niestety nie znam pełnej odpowiedzi na to pytanie, ale ten problem – na początku cichej, a teraz głośnej apostazji kobiet – był obecny od dawna. Gdy zaczynałem być księdzem 50 lat temu, religii uczono przy kościele. Nie chodziło na nią wiele osób, mało było zwłaszcza uczących się w zawodówkach, ale już wtedy widziałem problem “posyłania dzieci na religię”. Kiedyś to matki uczyły wiary, później stopniowo – patrząc szerzej – rodzice, odsuwali się od religii. Byłem kiedyś w parafii, gdzie w niedzielę na mszę chodziło 20 proc. wiernych, ale na religię 100 proc. uczniów. Jak to się miało udać? Brakowało świadectwa. Dzisiaj słyszę to samo od rodziców – też chcieliby w Warszawie “posyłać dziecko na religię”, ale to dziecko, gdy ma 14 lat samo siebie pyta: “dlaczego mam chodzić, skoro mama i tata sami nie dają mi przykładu?”. Osłabienie tych relacji, osłabienie rodziny – to wszystko przekłada się dzisiaj na erozję wiary, również wśród młodych kobiet. Pandemia tylko ten proces pogłębiła.

Może w takim razie nie statystyki, ale jakość nauczania ma znaczenie? – Religijność katolicka przez lata była promowana w wersji powierzchownej i banalnej, co odstrasza dużą część myślących, młodych ludzi. Z kolei – co powtarzam od lat – miejscem katechezy powinna być parafia, a nie szkoła. Im później osoby odpowiedzialne za edukację i za Kościół to zrozumieją, tym większe będą straty, jeśli chodzi o sekularyzację młodych – mówi ks. prof. Andrzej Kobyliński.

Powiedziałbym tak – jedno nie musi wykluczać drugiego. Możemy nauczać religii i w szkołach, i w kościołach. Problemem powrotu katechezy do szkół w latach 90’ było z kolei nasze myślenie myślenie ahistoryczne. Starszemu pokoleniu księży i biskupów wydawało się, że będzie jak w latach 30’, ale “to se ne vrati”. Jan Paweł II w dokumencie “Catechesi tradendae” wydanym w pierwszym roku pontyfikatu zawarł ciekawe zdanie, mówiące, że “szkoła jest miejscem nie do pozazdroszczenia dla katechetów” oraz “nie wolno się jej zrzekać dla katechizacji”, ale jej główny ciężar powinien się opierać na rodzinie i Kościele. Ciężar problemu nie polega zatem na miejscu, w którym uczymy, ale w jej braku autentyczności nauczania, przykładu i większego zaangażowania parafii w ten proces. To się musi stopniowo zmieniać.

Spór o Jana Pawła II wykorzystywany w polityce

Wracając do tematów społeczno-politycznych, mówił Ksiądz Kardynał, że spór o pamięć po Janie Pawle II nie powinien być upolityczniany. Rozmawiamy jednak w roku wyborczym, a pokus wciągania wiary w kampanię, oraz wchodzenia Kościoła do tej kampanii – będzie coraz więcej.

Obawiam się, że wiele osób tym pokusom ulegnie. W pewnym sensie bardzo się boje tego, co nadchodzi. Tutaj nie chodzi przecież o udział Kościoła w polityce, bo on – a mówiłem to księżom podczas liturgii w Wielki Czwartek – może i powinien uczestniczyć w polityce, rozumianej jako roztropna trosko o dobro wspólne. Nauka społeczna Kościoła naucza o tym od dawna. Oczywiście Kościoła rozumianego jako wspólnota ochrzczonych, bo kapłani z własnej woli wyłączają się bezpośredniego udziału w sprawowaniu władzy.

Dlaczego to robią?

W teorii, aby być dla wszystkich, a nie tylko dla wyborców poszczególnej partii. Chodzi o takie kształtowanie ich sumień, aby później nie trzeba było robić za podpowiadacza. I na tym zasadza się mój lęk – za często nam się wydaje, że świeccy nie poradzą sobie z wyborem, jeśli nie podszepniemy im, na kogo głosować. A politycy za łatwo przyjmują za pewnik, że Kościół może być ich zapleczem partyjnym. Zaufajmy człowiekowi, że jakkolwiek wybierze – zgodnie ze swoim uformowanym sumieniem – zrobi to dla dobra swojej ojczyzny. To, że jestem kardynałem nie sprawia, że wiem w tej kwestii więcej, niż taka osoba.

A co Ksiądz Kardynał myśli, gdy słyszy z ust ważnego polityka, że “katolik nie może głosować” na tę czy inną partię?

Myślę, że coś mu się pomyliło i jakkolwiek się nazywa – nie powinien się bawić w ojca duchownego.

Erozja autorytetów, utrata wiernych, apostazja młodych, przenikanie się wiary i polityki – poruszyliśmy w tej rozmowie wątki, które każą pesymistycznie spojrzeć na przyszłość Kościoła w Polsce. Gdzie w takim razie Ksiądz Kardynał szuka pocieszenia?

Zawsze w takich chwilach stawiam sobie pytanie, czy były okresy w historii Kościoła, w których wszystko szło łatwo i przyjemnie? Czy Jezus kiedykolwiek obiecywał apostołom, że będą mieć z górki? A może przeciwnie, przygotowywał ich na prześladowania i czas próby? Staram się też pamiętać i mówić o tym na głoś, że w tym Kościele, w którym teraz żyjemy, jest cały ogrom dobra, o którym za rzadko się mówi. Małych wspólnot, dzieł charytatywnych, inicjatyw modlitewnych. Musimy przestać bez końca narzekać, w końcu nauka, którą głosimy nazywa się Dobrą Nowiną. Tutaj nic się nie zmienia.

Copyright © 2023 catolico.pl. Wykorzystanie, kopiowanie i powielanie materiału wyłącznie za zgodą Redakcji.

1 Komentarz

1 Komentarz

  1. Stan

    24 kwietnia, 2023 at 5:11 pm

    Właśnie sobie ponownie przeczytałem o rewizji w arcybiskupstwie brukselskim i u emerytowanego prymasa 24 czerwca 2010 poprzedzoną postawą belgijskich hierarchów – okrągłymi słowa o przepraszaniu, ubolewaniu, chęci wyjaśniania i próbą kontaktu tamtejszego rzecznika praw dziecka w z hierarchami (w ramach interwencji po zgłoszeniu się ofiar) która okazała się być zderzeniem nomen omen z betonem. Komuś coś to przypomina? Oczywiście pytam o postawę KRK a nie prokuratury.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Reklama

Copyright © 2023 Catolico & Stacja7.pl. Strona stworzona przez Stacja7.pl.