Connect with us

Hi, what are you looking for?

WYDARZENIE

Zranionych dusz pasterz. Spotkanie księdza z osobą wykorzystaną seksualnie

OSOBY SKRZYWDZONE W KOŚCIELE ▪ Pierwszy piątek wielkiego postu to dzień modlitwy i pokuty za grzech wykorzystania małoletnich. Spotkanie z osobami skrzywdzonymi to wcielony dramat ludzkiej historii. Historie, które słyszymy, podpowiadają nam, że w Kościele nadal potrzeba gruntownej zmiany w kwestii empatii pastoralnej.

Pierwsze spotkanie autorów tego tekstu – kapłana, zakonnika, spowiednika oraz żony, matki i psychoterapeutki – miało miejsce, jak tysiące im podobnych, w konfesjonale. I choć obecnie dzieli nas kilkaset kilometrów, nadal rozmawiamy o sprawach ważnych, intuicyjnie bardzo dobrze się rozumiemy, nasze osobiste doświadczenia są spójne oraz dogłębnie przeżywamy każdą kolejną historię krzywdy, z którą spotykamy się w różnych okolicznościach naszych codzienności.

Z głębokiej troski o osoby skrzywdzone oraz z miłości do Kościoła (również do kapłanów) zrodziło się w nas pragnienie, aby podzielić się własnym doświadczeniem oraz refleksjami, które wypływają z naszego spotkania z osobami skrzywdzonymi seksualnie. Osoby te bowiem powierzają nam nie tylko tajemnice swojej krzywdy, ale również opowiadają o kolejnych dokrzywdzeniach, które niestety wydarzają się w powtórnych spotkaniach z osobami duchownymi czy szerzej: z instytucjami kościelnymi.

Historie, które słyszymy, podpowiadają nam, że w Kościele nadal potrzeba gruntownej metanoi w kwestii empatii pastoralnej. Nie chcemy nikogo oskarżać, pragniemy jedynie ukazać, że ewangelia naprawdę jest empatyczna i również takie może być spotkanie księdza z osobą skrzywdzoną seksualnie.

Nieumarli-niewidzialni

Osoby skrzywdzone seksualnie są wśród nas. Pozostają niewidzialne, ale w pełni obecne. Są w naszych rodzinach, we wspólnotach zakonnych, wśród kapłanów i wiernych świeckich. Są w szkołach i parafiach. Siedzą przy naszych stołach i w ławkach naszych kościołów. Prawdopodobnie każdy z nas spotkał się z osobą skrzywdzoną, nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi. Myślenie, że osób skrzywdzonych nie ma, nie sprawi, że one znikną, co najwyżej nigdy nie odkryją przed nami swojej tajemnicy.

Z kolejnym krokiem nawrócenia przychodzi świadomość, że nie tylko takie osoby istnieją i są wśród nas, ale że również mogą któregoś dnia zapukać do drzwi naszego życia. Na początku rodzi się pokorna świadomość, że przyjęcie ich nie będzie łatwe. Będą koszty, które przyjdzie nam ponieść.

Gdy niesiemy drugie osoby, zawsze jest ciężej niż wtedy, gdy ich nie niesiemy. A dodatkowo, nigdy nie wiemy, jaki będzie to ciężar. Jaki zrodzi to w nas dyskomfort, jak długo będzie to trwało i co wydarzy się na końcu naszej wspólnej wędrówki.

To bardzo ważne, że od tego momentu jest to już wspólna wędrówka, która będzie zajmować umysł, serce oraz całą emocjonalną strukturę. Nie wiadomo, czy będziemy umieli sobie poradzić z ciężarem historii przychodzącej osoby. Mogą pojawić się wątpliwości oraz pokusy dezercji. Spotkanie z osobami skrzywdzonymi nie ma w sobie nic a nic z romantyczności. To wcielony dramat ludzkiej historii. Trzeba więc wyzbyć się myślenia życzeniowego i magicznego. Nie możemy zakładać, że będzie dobrze, bo być może dobrze nigdy nie będzie. Być może nawet wszystko zakończy się jakąś porażką.

Przyjęcie już na samym początku, że nie jest to łatwe dla nikogo, odbarcza nas i pozwala być w pełni człowiekiem, a nie superbohaterem. Na tej drodze pojawią się znaki zapytania, pojawią się chwile, w których zwyczajnie możemy sobie nie radzić, a koszty energetyczne będą spore. Wysiłek woli, trud rozeznania, ciężar emocji, wszystko to będzie obecne i jest całkowicie normalne. Drogą do przeżycia w sobie tego spotkania nie jest zaklinanie rzeczywistości, lecz zwyczajna akceptacja, przyjęcie, otulenie tego, co trudne.

W empatycznej metanoi umysłu i serca potrzeba jeszcze jednej przemiany. Chodzi o przyjęcie, że kapłan oraz osoba skrzywdzona, która do niego przychodzi są przed sobą równi. Nawet, jeśli posiada się tzw. życiowe doświadczenie oraz rozległą wiedzę z dziedziny psychologii czy teologii to wobec napotkanej, konkretnej osoby, jeszcze nic nie wiem. Dopiero się dowiem, dopiero usłyszę, pod warunkiem, że nastawię ucho serca.

Czuły słuchacz

„Czułym” – czyli jakim? Poszukując znaczenia poprzez odniesienie się do etymologii, odnajdujemy wskazanie na tego, który czuje, współodczuwa, a więc tego, który potrafi niejako wychwycić i odbierać stan emocjonalny współrozmówcy.

„Czułość jest tą najskromniejszą odmianą miłości. (…) Pojawia się tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugi byt, w to, co nie jest »ja«” – pisze pięknie noblistka – Olga Tokarczuk1. Czułość więc potrzebuje wyrażać się w relacji – w gestach, spojrzeniach, słowach, które świadczyć będą o szacunku i uważności skierowanej na drugiego człowieka. To właśnie czułość w relacji z innym pozwala na dostrzeżenie i zatrzymanie się na tym, co chce on przekazać, co jest dla niego ważne, z całym szacunkiem dla jego wolności i wątpliwości.

„Słuchać – to biblijny czasownik, który nie odnosi się tylko do słuchania, ale oznacza zaangażowanie serca, a tym samym samego życia. (…) Słuchanie sercem jest czymś więcej niż usłyszeniem przekazu czy wymianą informacji” – tymi słowami w ostatnim czasie zwracał się do kurii Rzymskiej papież Franciszek. Dodał także, że „chodzi o słuchanie wewnętrzne, zdolne do uchwycenia pragnień i potrzeb drugiego człowieka, do relacji, która zaprasza nas do przekraczania schematów i do przezwyciężenia uprzedzeń, w których czasami szufladkujemy życie tych, którzy są obok nas. Słuchanie jest zawsze początkiem pewnej wędrówki.(…)”2

Cóż więc uczynić, jak wyrazić postawę czułego słuchacza, jak rozpocząć ową wędrówkę? Być może poprzez pielęgnację swojej niewiedzy. I do tego także odniósł się w swym przemówieniu do kurii Rzymskiej papież Franciszek: „Słuchanie „na kolanach” jest najlepszym sposobem, aby słuchać naprawdę, ponieważ oznacza, że nie stajemy przed drugim w pozycji tych, którzy myślą, że już wszystko wiedzą, tych, którzy już zinterpretowali sprawy, zanim je wysłuchali, tych, którzy patrzą na rzeczy z góry, lecz, wręcz przeciwnie, otwieramy się na tajemnicę drugiego, gotowi pokornie przyjąć to, co chce nam przekazać”3.

Chodzi więc o to, aby być słuchaczem, który nie szuka racji zobiektywizowanej, nie ufa gotowym odpowiedziom, i niełatwo zaakceptuje pomysł, że wie, co słuchacz ma na myśli. Być takim słuchaczem, który z wygodnego i często pysznego „wiem i rozumiem” przejdzie do trudniejszego „nie wiem nic, spróbuję się dowiedzieć i być może dopiero zrozumiem”.

Chodzi więc o wartość i zaciekawienie niezbędne w szukaniu odpowiedzi na pytanie podstawowe: jak rozumieć drugiego człowieka? To właśnie nieustanne pobudzanie w sobie takiej postawy będzie sprzyjać uwalnianiu się od schematów, kierowaniu ku uważności, rozwijaniu czułości.

Usłyszenie i zrozumienie drugiego człowieka łączy się z zatrzymaniem w pokornym milczeniu. Wtedy czasem przyjdzie myśl, że w miejscu, gdzie chciałoby się coś oznajmić, wykrzyknąć, użyteczniej będzie… postawić znak zapytania albo wielokropek, oznaczający ciszę. Będzie ona wówczas odpowiedzią, swoistym komentarzem… bowiem to właśnie cisza lubi współgrać z czułym słuchaczem. Pozwala stworzyć przestrzeń dla dalszego ciągu rozmowy, dla trudnych emocji takich jak lęk, wstyd, poczucie winy.

O ciszy również wspomina w swym liście papież: „by słuchać siebie nawzajem, trzeba wewnętrznej ciszy, ale także przestrzeni milczenia między słuchaniem a odpowiedzią. (…) Najpierw się słucha, potem przyjmuje w milczeniu, rozważa, wyjaśnia, i dopiero wtedy możemy udzielić odpowiedzi.”4

Uwierzyć, zaufać, nie oceniać

Jednym z powtarzających się lęków osób skrzywdzonych jest obawa przed odrzuceniem. Strach, że nikt nie uwierzy w ich historię. Tak jak teologia moralna podpowiada spowiednikom założenie dobrej woli penitenta przychodzącego do spowiedzi, tak również, już na samym początku duszpasterskiego kontaktu z osobą wykorzystaną seksualnie powinno się zakładać, że wierzy się w historię, którą właśnie z drżeniem serca ktoś mi powierza. Wierzę i całkowicie ufam przychodzącej do mnie osobie, ufam bez cienia kalkulacji.

Przestrzeń zaufania jest jedną z najgłębiej zranionych u osób skrzywdzonych. Odbudowanie jej zajmuje całe lata. Powaga spotkania woła o delikatną ochronę tej nadłamanej trzciny, która być może ostatkiem sił, zdecydowała się wejść w przestrzeń ponownego zawierzenia. Jest ono kluczowe dla prawidłowego przeżycia spotkania.

Czasem można usłyszeć, że trzeba być ostrożnym, ponieważ znajdą się tacy, którzy chcą wykorzystać instytucję Kościoła. Delikatność spotkania zaprasza nas do tego, aby nie kalkulować i nie dopuszczać do siebie takiego myślenia. To, czego oczekuje osoba skrzywdzona w tym momencie, to zaufanie w całej pełni oraz bezwarunkowe przyjęcie. Nawet jeśli istnieje ryzyko oszukania, lepiej zostać oszukanym niż dopuścić, aby osoba skrzywdzona została powtórnie zraniona przez naszą podejrzliwość.

Poza tym, każde działanie ma jakiś sens oraz posiada swoją funkcję. Ten „potencjalny oszust” nie jest wrogiem, lecz bratem. Jest również ukochaną owieczką w domu Pana. Być może zagubioną, która została nam podarowana, aby pomóc się jej odnaleźć. Oszustwo, którego się dopuszcza wskazuje na krzywdę, która leży w innej przestrzeni. Krzywdę, która woła o uwagę dla swojego cierpienia.

Pamiętajmy również, że osoby skrzywdzone są rzeczywiście skrzywdzone! I często się zdarza, że skrzywdzenie, którego doznały w dzieciństwie, wpłynęło na całe ich życie. Następstwa potrafią być równie dramatyczne, co samo skrzywdzenie.

Zaufanie osobom skrzywdzonym zakłada również postawę nieoceniania ich samych oraz ich skomplikowanych życiorysów. Czasem stają się one same krzywdzicielami, lecz to nie pozbawia ich prawa do bycia skrzywdzonymi. Nieuporządkowanie, którego doświadczają w różnych dziedzinach życia, nie może wpłynąć na nasze zaufanie do nich. Nie możemy odbierać im prawa do bycia zranionymi, prawa do sprawiedliwości i otrzymania zadośćuczynienia ze względu na ich moralną kondycję. Ich prawa wynikające z krzywdy, której doznali, nie podlegają negocjacjom.

Przekaz odczuć

Narracja o doświadczeniu traumy wykorzystania seksualnego z dużym prawdopodobieństwem przyniesie ze sobą paletę różnych, niezwykle trudnych i nieprzyjemnych emocji: bezlitosnego wstydu, dojmującego obrzydzenia, paraliżującego poczucia krzywdy i niezrozumiałego poczucia winy. Może również malować obraz wewnętrznej pustki, utraty siebie, żalu, rozpaczy, nienawiści.

Przekaz tych odczuć może być niezwykle wyraźny i przejmujący. Być może język narratora posłuży się w opisie wulgaryzmami, może będzie wzburzony tak, że usłyszymy krzyk, a może przeciwnie – raczej usłyszymy milczenie, przetykane co pewien czas przecinkami w postaci łez i łkania. Może być i tak, i tak i… jeszcze inaczej.

Jedno wydaje się być pewne. Jeśli kapłan ma szansę usłyszeć historię krzywdy osoby skrzywdzonej, jeśli ta historia ma szansę dojść do głosu i wybrzmieć, to to jest właśnie jej czas. To czas, w którym dokładnie taka wersja opowieści o ranie, stracie, traumie, towarzyszących jej potrzebach i oczekiwaniach, ze wszystkimi innymi ważnymi (dla opowiadacza) wątkami, dopomina się usłyszenia i przyjęcia.

Jakiekolwiek ten opis przyjąłby formy, potrzebuje czasoprzestrzeni dla zaistnienia: właśnie w tym momencie, w obecności tej osoby i w tym miejscu. Dlaczego dokładnie w tej wersji? Bo tylko ta wersja niesie prawdziwe znaczenie i sens. Znaczenie i sens nadane przez samego autora, a wyrażone konkretnymi barwami emocji, w konkretnym natężeniu dźwięku, skonstruowane takimi, a nie innymi słowami.

I niech nie kuszą nas korekty językowe czy inne sprostowania, nie podejmujmy tonu mentorskiego czy pouczającego, doradczego czy homiletycznego. To niestety unieważnia, zdewaluuje i… znów zrani. Ekspert bowiem jest jeden: skrzywdzony, narrator relacjonowanej historii.

Z usłyszaną opowieścią potrzeba obchodzić się delikatnie. Jakich słów użyć? Co mówić? Jak zareagować? Każde słowa świadczące o aktywnym słuchaniu, o uważności, będą dobrą odpowiedzią. Każda próba nazwania tego, co widzę czy sparafrazowania zasłyszanych słów będą bezpieczne. Każde dążenie do upewnienia się, czy dobrze rozumiem narratora…

Niedopuszczalne będą natomiast oceny i osądy, dopytywania o szczegóły mające na celu zaspokojenie czczej ciekawości, zaprzeczanie opowieści, próby tłumaczenia sprawcy. Przemocowe będą pouczenia: musisz, powinieneś, koniecznym jest – odmieniane we wszystkich możliwych czasach i przypadkach.

Jeśli, jako współrozmówca, nie zmieni się swojego języka w tej sprawie, nie zostanie się godnym zaufania partnerem. Nie wejdzie się wystarczająco godnie w relację. W relację, która ma szansę stać się czynnikiem kojącym, a może i leczącym, bo wydarzającym się w odmiennym kontekście, czyniącym znaczącą różnicę. Takie spotkanie niesie nadzieję na nowy początek, wstęp do reautoryzacji opowieści o relacji z Kościołem w sąsiedztwie traumy, krzywdy i winy.

Zadośćuczynienie nie jest jałmużną

Czym jest zadośćuczynienie? W rozumieniu ogólnym to moralne lub materialne odszkodowanie, wynagrodzenie, forma rekompensaty czy też działanie prowadzące do wyrównania wyrządzonej szkody.

W rzeczywistości teologicznej zadośćuczynienie jest elementem realizowanym w sakramencie pokuty, gdzie obok żalu za grzechy i wyznania win jest jednym z koniecznych warunków tego sakramentu i świadczy o uznaniu krzywdy wyrządzonej Bogu oraz bliźniemu. Jak trafnie wskazuje ks. Jan Sochoń – zadośćuczynienie to postawa ukierunkowana na przywrócenie „w międzyludzkich relacjach stanu godnego i sprawiedliwego, przynoszącego wewnętrzny pokój oraz obopólne dobro”5, a zwyczajna sprawiedliwość „oczekuje, by każda krzywda doczekała się odsłonięcia i zadośćuczynienia”6.

Z perspektywy obowiązującego prawa każdy, kto wyrządził szkodę drugiemu człowiekowi, jest zobowiązany do jej naprawienia. Niektórych utraconych dóbr niestety nie sposób przywrócić (restytucja często jest po prostu niemożliwa, jak np.: w sytuacji przestępstwa seksualnego). Posługując się metaforą Roberta Piłata7, krzywda jak żądło wnika głęboko, narusza do szpiku godność człowieka, a raniąc godność, kruszy przy tym fundamentalne wartości życia, jak jego sens, szczęście, poczucie wpływu. Krzywda uszkadza podstawę. W zamian przynosi destruktywny zamęt, bezradność, wstyd, lęk poczucie osamotnienia.

Zadośćuczynienie choć jest działaniem zastępczym i nie „odwoła” czynu krzywdzącego – nie cofnie czasu, nie usunie całkowicie bólu, nie przywróci nagle sensu, nie uleczy, nie zabliźni ran – to jednak jego celem jest tylko (i aż) złagodzenie cierpienia. Pomaga w przywracaniu równowagi, powrocie do trudnej codzienności. Idąc dalej za myślą Roberta Piłata – zadośćuczynienie to niejako akt usunięcia żądła z ciała skrzywdzonego, z ciała wciąż obolałego, choć już być może nieco mniej naznaczonego zadaną krzywdą.

Na gruncie prawa polskiego zadośćuczynienie realizowane jest w formie pieniężnej, która to w swej uniwersalności – ma wynagrodzić krzywdy i traumatyczne przeżycia poprzez dostarczenie skrzywdzonemu środków umożliwiających realizację pragnień i zaspokojenie potrzeb (tylko skrzywdzony wie jakich).

W związku z tym, że nie ma obiektywnych metod ustalania jego wysokości – odgórnego taryfikatora czy ustawowego, obiektywnego miernika – zadośćuczynienie ma postać uznaniową. Określenie tej kwoty należy do kompetencji sądu. To wyłącznie sąd – rozeznając całokształt sytuacji życiowej, po uprzednim wszechstronnym rozpoznaniu okoliczności sprawy ustala wysokość zadośćuczynienia. Podstawowym kryterium oceny jest rozmiar doznanej krzywdy, jej charakter, intensywność i wpływ na zdrowie skrzywdzonej osoby.

Co ważne, w wyniku przestępstw seksualnych, osobą bezpośrednio odpowiedzialną za naprawienie tej szkody jest sprawca czynu. Jednak w pewnych sytuacjach to instytucja kościelna (diecezja lub zakon) może również ponieść odpowiedzialność. Sytuacja taka może mieć miejsce wtedy, gdy Kościół posiadał wiedzę (lub powinien to zrobić) o przestępstwach seksualnych popełnionych przez osobę duchowną, tolerował je lub ukrywał, albo też zaniechał z jakichś względów podjęcia skutecznych działań.

Ale to niejedyne przesłanki. Bezprecedensowy wyrok Sądu Apelacyjnego w Poznaniu pokazał, że Kościół może zostać pociągnięty do odpowiedzialności także z tej przyczyny, iż kapłan – sprawca przestępstwa – działał jako podwładny, a więc wykonywał zlecone czynności na rachunek i pod kierownictwem władz Kościoła katolickiego.

Uznać więc prawo ofiary przestępstwa seksualnego do zadośćuczynienia to w rzeczywistości uhonorować sprawiedliwość. To również uznać zasadę wynikającą z nauki moralnej Kościoła oraz z przepisów prawa polskiego. Bo krzywda domaga się zadośćuczynienia.

A uznać to nie tylko nie dziwić się, nie ośmieszać, nie podważać i nie odrzucać. To rozumieć i szanować. I dać temu wyraz swoją konkretną postawą. Postawa ta nie musi być wcale czymś naturalnie ofiarowanym. By się zrodziła w umyśle kapłana dzisiejszych czasów, może potrzebować wewnętrznego pobudzania do wzrostu poprzez pielęgnowanie myśli o tym, że proces sądowy, wyrok i odpowiedzialność finansowa Kościoła w przypadku przestępstw seksualnych są szansą na zrodzenie się dobra w sprawie, w której uczyniono zło, są czynem wynagradzającym ofierze i wypełniającym sprawiedliwością społeczną.

Od metanoi do świadectwa

U podstaw empatycznej metanoi pojawia się pokorna świadomość, że nie wiemy dokąd zaprowadzi nas droga towarzyszenia osobom skrzywdzonym. Może się okazać, że na samym końcu zostaniemy zaproszeni do złożenia ewangelicznego świadectwa. Początkowa zgoda na towarzyszenie osobom zranionym seksualnie również powinna uwzględniać tę gotowość do poświęcenia siebie na rzecz osoby, która została mi podarowana.

Potworną rzeczą byłoby zdezerterować i pozostawić samotnie osobę, która nam zaufała. O jakim niebezpieczeństwie mowa? Znajdujemy się w takim, a nie innym „kościelnym momencie”, że wszystko to, co powinno być oczywiste i naturalne, bywa niestety nadal przedmiotem walki i zmagań.

Czy zatem stając ramię w ramię, sercem przy sercu z osobą zranioną jesteśmy gotowi do utraty swojego imienia? Czy jesteśmy gotowi na utratę względów własnego biskupa lub przełożonego? Czy jesteśmy w stanie unieść przykre konsekwencje takiego zaangażowania? Np. przeniesienie na inną placówkę, nałożenie knebla na usta, ostracyzm, odrzucenie, pozbawienie dochodów, niechęć własnego środowiska?

Niebezpieczeństwem dla mnie samego może być również moja własna osoba. Nie jesteśmy maszynami, lecz tylko i aż ludźmi. Z krwi i kości, z emocjami i konkretną kondycją psychiczną. Długotrwałe napięcie emocjonalne, stres, postawa współodczuwająca oraz zaangażowanie osobowe może również skutkować złym samopoczuciem, stanami depresyjnymi bądź samą depresją, jak i różnymi kryzysami duchowymi. W tę wędrówkę są wpisane koszty, które być może będzie trzeba spłacać.

Aczkolwiek męstwo nie jest pochwałą zuchwałości, głupoty czy brawury. Ważne, aby zachować zdrowy rozsądek i mądrą czujność. Stabilność jest również elementem wsparcia osoby skrzywdzonej. W jej podtrzymywaniu pomocą będą dla nas: własny towarzysz duchowy, spowiednik, superwizor, psychoterapeuta, przyjaciel czy inne osoby zaangażowane w pomoc osobom skrzywdzonym.

Ewangeliczne świadectwo kapłańskiego (pełnego empatii i dobra) posługiwania może stać się nowym zalążkiem dla współodczuwającej, a przede wszystkim bezpiecznej wspólnoty Kościoła.

Odbudowa obrazu Boga

Gdy przychodzi do mnie osoba skrzywdzona seksualnie, jestem w relacji z nią przede wszystkim człowiekiem. Człowiekiem wrażliwym, słuchającym, empatycznym, mężnym, na co wskazywaliśmy powyżej. Ważne jest by nie zapomnieć o tym, że w tej relacji jestem również kapłanem. Nie psychoterapeutą, nie prawnikiem, nie ochroniarzem, nie delegatem, choć być może na poszczególnych etapach drogi towarzyszenia będę tymczasowo korzystał z narzędzi innych kompetentnych osób.

Mam jednak pamiętać o tym, że cały czas jestem osobą duchowną. To znaczy osobą, która jest zaproszona do tego, aby ochronić wewnętrzne i nadprzyrodzone życie osoby skrzywdzonej seksualnie. Ochronić w niej wiarę, nie tyle w instytucję, co w samą nadprzyrodzoność, w możliwość przystępu do Boga, która nie została w żaden sposób obiektywnie utracona.

Tak jak jednym z etapów zdrowienia osoby skrzywdzonej jest ściągnięcie z niej fałszywego poczucia winy za to, co się wydarzyło, tak samo jako kapłan będę tą osobą, która ma kompetencje, aby zdjąć z niej fałszywą winę moralną. Mogę zapewnić ją, że w żaden sposób nie zgrzeszyła i nie utraciła łaski oraz miłości Boga.

Odbudowanie zaufania do tego, co duchowe, może okazać się niełatwym zadaniem oraz długotrwałym procesem, zwłaszcza że w skrzywdzeniu seksualnym przez osobą duchowną zostaje dogłębnie zraniona także sama wiara w to, co religijne, duchowe, nadprzyrodzone, boskie. Zanim jednak dokona się w osobie skrzywdzonej jakakolwiek chęć powrotu do tego, co widzialne w przestrzeni konfesyjnej (może taki powrót nie nastąpić nigdy), daleko bardziej, w pierwszej kolejności zaproszony jestem do delikatnej odbudowy tego, co w niej niewidzialne.

Będzie to odbudowa prawdziwego obrazu Boga. Wiary w bezwarunkową miłość Syna, utożsamiającego się z najmniejszymi, szczególnie w tym momencie z osobami skrzywdzonymi. Nadziei na ożywającą bliskość Ducha Świętego, który pragnie uzdrawiać to, co zranione, pocieszać zasmuconych oraz podnosić złamanych na duchu. Osoba skrzywdzona, która być może resztkami sił decyduje się przyjść akurat do osoby duchownej, gdzieś w głębi siebie, może pragnąć odbudować również to, co zostało tak brutalnie zniszczone na poziomie duchowym. Wszelki przymus, pośpiech, moralizatorskie imperatywy jedynie tę nadłamaną trzcinę złamią do samego końca.

W tej delikatnej posłudze osobom skrzywdzonym noszę w sobie pokorną świadomość, że są takie rany w życiu człowieka, którymi może się zaopiekować jedynie sam Chrystus. Właśnie o tym mówi Jezusowa przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. To nie kapłan, ani nie lewita, ale sam Chrystus jest Tym, który opatruje rany pobitego i skrzywdzonego.

Oczywiście, ta świadomość nie może być tanim pocieszeniem, które serwuję osobom skrzywdzonym z poziomu wszechwiedzącego mędrca lub usprawiedliwieniem dla braku konkretnego mojego działania w tych wszystkich sferach, o których zostało już tyle powiedziane. Aczkolwiek jako osoba duchowna mogę być tylko i aż akuszerką, która pomaga osobie skrzywdzonej na nowo narodzić się dla samego Chrystusa, dla Jego łaski, dla nadprzyrodzoności i tego, co duchowe. Dla rzeczywistości, która sięga znacznie dalej niż nasze ludzkie horyzonty.

Dusze osób skrzywdzonych seksualnie przez osoby duchowne zostały brutalnie wyrwane Bogu, a jako kapłan posługujący wobec tychże osób, jestem zaproszony do tego, aby zwrócić je Bogu. Jako osoba duchowna niosę na sobie wielki ciężar odpowiedzialności. Mogę być tym, który dokona dokrzywdzenia osób wykorzystanych albo stanę się zranionych dusz pasterzem.

Mateusz Filipowski OCD – karmelita. Pracuje w domu rekolekcyjnym w Gorzędzieju nad Wisłą. Był duszpasterzem akademickim we Wrocławiu. Z wykształcenia patrolog. Pasjonat twórczości Thomasa Mertona i św. Teresy od Dzieciątka Jezus.

Paulina Lichwa-Grabska – żona, mama szóstki dzieci, psychoterapeutka systemowa, terapeutka funkcji poznawczych, pedagożka. Przyjaciółka Rodziny Karmelitańskiej. Wciąż na nowo odkrywa wielkość i aktualność pedagogiki Janusza Korczaka. Mieszka we Wrocławiu.

1 Olga Tokarczuk, Przemowa noblowska

2 Przemówienie papieża Franciszka do pracowników Kurii Rzymskiej wygłoszone 21 grudnia 2023 r. w Watykanie

3 Tamże

4 Tamże

5 ks. Jan Sochoń Sprawiedliwość i zadośćuczynienie [w:] Teologia polityczna co tydzień nr 39 (131)/2018

6 Tamże

7 Robert Piłat, Krzywda i zadośćuczynienie, Instytut Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii nauk [w:] Etyka nr 29, 1996 s. 29-45

logo-detail
1 Komentarz

1 Komentarz

  1. Anna

    18 lutego, 2024 at 4:23 pm

    Bardzo dziękuję za artykuł. Pytanie “jak towarzyszyć?” cały czas do mnie wraca. Jaka obecność będzie wsparciem, jak samemu poradzić sobie ze złością na Kościół, jak – to przede wszystkim – pomóc iść osobie doświadczonej do przodu… I mam świadomość, że za każdym razem może być inaczej. I myślę, że jeden proces przeżywa osoba skrzywdzona, w drugi -swój – wchodzi osoba jej towarzysząca, a trzeci proces jest ich wspólnym, jest wedrowką, w której tempo i szlak wyznacza właśnie skrzywdzony.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Reklama

Copyright © 2023 Catolico & Stacja7.pl. Strona stworzona przez Stacja7.pl.