Po II wojnie światowej, gdy władzę w Polsce przejęli komuniści, przez pewien czas zachowywano pewne pozory. Prezydent Bolesław Bierut inni wyżsi urzędnicy państwowi chodzili do kościoła, brali udział w procesjach. Jednak religia w szkołach nie była pożądana. Na początku lat 50. zdecydowano o tym, by lekcji religii nie uwzględniać w siatkach godzinowych. Proboszczowie zostali zmuszeni do ustalania kwestii organizacji nauczania z dyrektorami szkół. W wielu miejscach wtedy właśnie religia przeniosła się do sal przy kościołach. Po śmierci Bieruta wróciła, za zgodą rodziców, do części placówek z zastrzeżeniem, że może odbywać się na pierwszej lub ostatniej lekcji.
W 1957 r. ocena z religii zniknęła ze świadectw. Na ścianach nie wolno było wieszać krzyży. Osoby zakonne miały zakaz nauczania religii. Wszystkie te decyzje powodowały stopniowe wychodzenie religii z placówek. Na początku lat 60. odbywały się one w mniej więcej jednej czwartej istniejących wówczas szkół. Ostatecznie 15 lipca 1961 r. ustawą „O rozwoju systemu oświaty i wychowania” całkowicie zabroniono nauczania religii w szkołach. Dokonywało się to jedynie przy parafiach, na które przez lata nakładano administracyjnie kary finansowe za prowadzenie nielegalnego nauczania.
Wielki powrót, ale czy udany?
Religia wróciła po roku 1989, po upadku komunizmu za rządów premiera Tadeusza Mazowieckiego. Przywrócono ją dość niespodziewanie – instrukcja ministra edukacji w tej sprawie weszła w życie 3 sierpnia 1990 r., a już miesiąc później lekcje religii pojawiły się w siatkach godzinowych szkół. W szkolnych murach pojawili się księża, siostry zakonne, katecheci świeccy. Sale przyparafialne opustoszały.
„Matagrajta” – tak w mojej szkole średniej określano lekcje religii w roku szkolnym 1990/1991, a więc w pierwszym, po powrocie, roku jej nauczania w placówkach oświatowych. Określenie to wzięło się od powiedzenia naszego katechety, który rzucał nam piłkę, wyganiał na boisko, a sam zajmował się czytaniem książki, choć czasem piłkę też kopnął. Zimą było gorzej. Próbował przerobić jakiś materiał, ale nie za bardzo mu szło. Albo tego programu w ogóle nie było, albo prowadzący był nieprzygotowany. Podejrzewam, że i jedno i drugie.
W 2010 roku 93 % badanych uczestniczyło w religii, w 2021 tylko 54 %
Niemniej jednak widać było, że Kościół jest z owego powrotu bardzo zadowolony. Programy – całkiem nawet niezłe – z czasem się pojawiły. Przez lata udało się także wykształcić spore zastępy katechetów. A jednak liczby mówią za same za siebie. Weźmy tylko te z ostatnich paru lat. W 2021 r. w samej tylko Warszawie na Woli z lekcji religii wypisało się ponad 900 uczniów, na Pradze-Południe – ponad 700, na Białołęce – ponad 500, a na Ursynowie – ponad 300. W 2009 r. jeszcze 98 proc. uczniów szkół podstawowych i 91 proc. licealistów uczęszczało na katechezę. Potem wskaźniki te malały: 94 proc. i 81 proc w roku szkolnym 2018/19 oraz 94 proc. i 75 proc. w roku szkolnym 2019/2020.

Katolicka Agencja Informacyjna we współpracy z Instytutem Dziedzictwa Myśli Narodowej opracowała Raport „Kościół w Polsce 2023”, który ukazuje pracę Kościoła zarówno w sferze duszpasterskiej, na polu ewangelizacji oraz w dziedzinie charytatywnej i społecznej. Jego omówienie znajduje się pod tym linkiem
Kilka dni temu zamieściliśmy pierwszy głos w debacie, Anety Liberackiej > “Ten raport powinien nami wstrząsnąć”
Badania CBOS (autodeklaracje) przynosiły podobne dane. W 2010 r. 93 proc. badanych uczestniczyło w lekcjach religii. W 2018 r. było to już 70 proc., natomiast w 2021 r. udział w katechezie deklarowało tylko 54 proc. respondentów. W 2021 r. zapytano młodych o jakość lekcji religii. 29 proc. uczniów oceniła je jako ciekawe, 42 proc. sądziła, że są jak każde inne lekcje, a 29 proc. była zdania, że są nudne.
W tej ostatniej grupie znajdują się ci, których Kościół może stracić. Nie tylko mogą oni zniknąć z katechezy, ale z Kościoła w ogóle. Przyczyn rezygnacji młodych z katechezy jest zapewne sporo. To z jednej strony brak odpowiedniego przykładu w domu (a więc tzw. czynnik rodzinny), a z drugiej także podważanie przez dorosłych, w obecności dziecka, tego o czym katecheta na lekcji mówił. Gdyby chodziło tu o jakieś rzeczy, w których nie miał racji, to byłoby to nawet zrozumiałe. Ale tego typu doświadczenia mają osoby, o których nigdy nie powiedziałbym, że plotą androny.
Idąc dalej wpływ na to, że młodzież z religii znika mają też z pewnością różnego rodzaju skandale związane z duchowieństwem, a także rozdźwięk między tym co księża mówią, a tym co w rzeczywistości robią (młodzież widzi to znacznie wyraźniej aniżeli dorośli). Braki w wykształceniu katechetów, ich wypalenie zawodowe. Nie bez znaczenia jest też ogólna sytuacja społeczno-kulturowa w Polsce. Sekularyzacja w ostatnich latach bardzo mocno przyspieszyła, a w odniesieniu do młodzieży mówi się wręcz o tym, że jest ona nie postępująca lecz galopująca.
Przyczyny obojętności religijnej
Zarysowane tu tezy znajdują potwierdzenie w badaniach np. tych prowadzonych przez ks. Tomasza Adamczyka z KUL, które przywołał on w poświęconym młodzieży rozdziale w raporcie „Kościół w Polsce 2023”. Na pytanie o to jakie są przyczyny niewiary lub obojętności religijnej (to raczej obojętność jest głównym motorem rezygnacji z religii – T.K.) młodzież odpowiada, że osobiste przekonania i przemyślenia (21,4 proc.), na drugim miejscu jest zniechęcenie do Kościoła katolickiego jako instytucji (18,8 proc.), na trzecim zaś wiedza o negatywnych postawach moralnych księży (9,3 proc.). Za najważniejsze źródło wiary młodzież uznaje zaś wychowanie religijne i tradycję w rodzinie (58, 2 proc.).
W tym samym badaniu zapytano też młodych jakie działania Kościół powinien podjąć bądź jaką ofertę przygotować, by w nim byli. Największy odsetek (35,6 proc.) wskazuje na dostępność i otwartość księży na rozmowy o poszukiwaniach i problemach młodych, chcą oni „swojej” przestrzeni w parafiach (28,6 proc.), wsparcia kryzysowego (26,5 proc.) oraz tematycznych, ciekawych i dostępnych dla każdego cykli katechez (23,5 proc.).
Przy parafiach brakuje ciekawej katechezy
W kontekście wypisywania się młodzieży z religii, to ostatnie stwierdzenie może być zaskakujące. Ale wydaje się, że dostrzegają to także biskupi. W czerwcu 2022 posiedzenie Episkopatu Polski poświęcone było katechezie. „Problemem nie jest religia w szkole – stwierdził wówczas abp Grzegorz Ryś (dziś kardynał). – Problemem jest brak tego, co powinno być przy parafii – podkreślał. Rok wcześniej – na posiedzeniu w Warszawie – biskupi także rozmawiali o religii. – Mamy wypracowany model: lekcja religii w szkole – katecheza w parafii. Tylko, że w tym modelu, jakkolwiek w swoich filarach słusznym, coś nie funkcjonuje – mówił po tym spotkaniu bp Wojciech Osial, przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego. Innymi słowy – używając języka młodych ludzi – coś nie pyka.
Nie pyka, bo katechezy cyklicznej, ciekawej i tematycznej zwyczajnie przy parafiach brakuje. Przygotowanie do sakramentów przejęły lekcje w szkołach – sztampowe i schematyczne (bo trzeba przerobić program), a w parafiach (nie chcę powiedzieć, że we wszystkich, ale w znakomitej części) przygotowanie do bierzmowania sprowadza się w zasadzie do zbierania podpisów za udział w nabożeństwach w specjalnych zeszytach. Co jak się wydaje działa na młodzież odstraszająco i po przyjęciu sakramentu bierzmowania większość z nich kościół omija szerokim łukiem.
Kolejność tego czego chcą młodzi jest przy tym chyba najbardziej istotna. Najpierw relacja z duszpasterzem, katechetą/katechetką, wspólne poszukiwanie odpowiedzi na trudne pytania, wspólne doświadczenie Boga i dopiero potem religia i katecheza. Takie podejście wymaga jednak zaangażowania, wyjścia z kolein i znalezienia nowej drogi. Wyjścia gdzieś na peryferie. „Matagrajta” już nie działa.
Tomasz Krzyżak – Kierownik działu krajowego “Rzeczpospolitej”, publicysta, komentator, pisarz. Laureat nagrody dziennikarskiej “Ślad” w 2019. Uczestniczył w debacie towarzyszącej prezentacji “Raportu o Kościele”

